Uniwersalna metoda Gordona jest znana na całym świecie i już od blisko 50 lat uczy rodziców, nauczycieli, dzieci i młodzież, menagerów i inne osoby umiejętności skutecznej komunikacji i rozwiązywania konfliktów metodą bez przegranych. Dzięki temu obie strony zaspokajają swoje potrzeby bez uciekania się do używania siły. Doktor Thomas Gordon to nieżyjący już amerykański psycholog i psychoterapeuta, który był trzykrotnie nominowany do Pokojowej Nagrody Nobla. Jedna z uczestniczek szkolenia dla rodziców metodą Gordona, Agnieszka Malczewska- Gortych, mama dwójki dzieci, udzieliła nam wywiadu na temat swoich refleksji po szkoleniu.
O Gordonie słyszałam już od jakiegoś czasu, ktoś przeczytał książkę i o niej opowiadał, ktoś inny opowiedział o kursie, a potem sięgnęłam też do Internetu i znalazłam wiele cennych informacji. Bardzo przekonywujące były dla mnie opinie samych rodziców, którzy stali się praktykami metody. Ich opinie o tym, jak metoda Gordona działa w realnym życiu, jakie przynosi skutki i jak satysfakcjonujące stały się ich kontakty z dziećmi – było dla mnie najlepszym argumentem, aby doświadczyć metody na własnej skórze.
Jak zawsze, moje poszukiwania rozpoczęłam w momencie, gdy czułam, że potrzeba mi pomocy, zdobycia umiejętności w kontekście komunikacji z moimi dziećmi. Zwykle problemy powodują, że mamy większą motywację do poszukiwań, tak było też ze mną. Bardzo przekonywało mnie hasło przewodnie metody czyli „metoda komunikacji bez przegranych”. Tymczasem ja czułam się od jakiegoś czasu przegrana na całej linii w kontakcie z moją 8- letnią wtedy córką. Ten rodzaj frustracji, złości, poczucia winy i innych emocji były na tyle trudne, że doszłam do wniosku, że czas pożegnać się z dotychczasowymi sposobami na komunikację ( a raczej na jej brak) i poszukać innego sposobu, z którym się zidentyfikuję i w którym odnajdą się także moje dzieci.
Dotknęłam kilku ważnych kwestii dotyczących nie tylko kontaktu z dzieckiem, ale kontaktu z człowiekiem w ogóle. Pierwszy obszar wiedzy to bariery komunikacyjne, które zakłócają naszą komunikację z dzieckiem, drugi obszar to przyglądnięcie się swoim sposobom wychowawczym – czyli metody z pozycji władzy lub uległości lub (co gorsza) balansowanie pomiędzy obydwoma sposobami. Ponieważ hasło przewodnie metody Gordona brzmi „wychowanie bez porażek” oraz „metoda wygrany – wygrany” – ważną dla mnie okazała się wiedza na temat właściwego podejścia do budowania relacji z dzieckiem, która nie musi być oparta np. na władzy, a mimo tego jest skuteczna.
Chyba przede wszystkim sama siebie zaskoczyłam. Dlatego, że mogłam obejrzeć siebie jako mamę, żonę, koleżankę, pracownicę w kontekście swojej komunikacji. I wtedy stwierdziłam, że jedyne co robię to stosuję bariery komunikacyjne, które zamykają rozmówców, złoszczą, irytują lub wywołują bierność. Zobaczyłam to w taki sposób, jakbym przyglądała się sobie przez lupę i przyznam, że było to trudnym doświadczeniem. Niełatwe jest zobaczyć i nazwać błędy, jakie samemu się robi. Ale zaskakujące było to, ze Gordon uczył metody w klimacie akceptacji dla własnej natury, temperamentu, doświadczenia i ułomności. Na dodatek, jak powtarzała Violetta (trenerka) w metodzie Gordona ważna jest autentyczność. Ta metoda nie wymaga de mnie zmiany na poziomie osobowości i temperamentu. Nie mam sobie „zresetować” całej natury. To, czego uczy Gordon to zmiany pewnych nawyków komunikacyjnych i sposobów myślenia lub postrzegania swojej roli rodzica. To było budujące. Bo jeśli jestem osobą dość energiczną ale też często zbyt emocjonalną na zewnątrz – nie zmienię się w spokojną i wyciszoną mamę. Ale formułując komunikaty właściwie, bez oceny, straszenia czy obarczania winą – wtedy mój żywiołowy temperament nie zaszkodzi mojemu dziecku. Nie zranię go sobą.
Niektóre efekty mogłam zauważyć natychmiastowo. Mozę dlatego, ze moja komunikacja ze starszą córką tak kulała, że gdy po powrocie do domu zaczęłam zmieniać od razu moje komunikaty – dziecko oniemiało . A dokładniej, zamiast następnego wybuchu złości czy irytacji ze strony córki, napotkałam na kontakt. Prawdziwy kontakt. TO był pierwszy sukces. Później dość szybko udało mi się wprowadzić aktywne słuchanie, które znakomicie rozładowywało trudne emocje jakie kumulowały się w moim dziecku. Zaczęłam też zauważać, że dotąd moje sposoby rozmowy z nią spiętrzały te emocje bardziej, zamiast pomagać w rozładowywaniu. TO był bardzo ważny punkt zmian w moim domu. I sukcesy było widać od razu. Inne umiejętności, jakie próbuję wciąż (już po kursie) zdobywać wymagają czasu. Może dlatego, że „stare” wciąż wraca.
Trudności nie, ale brakuje czasem mobilizacji do zmian. Gdy jestem zestresowana, spieszę się lub czuję się przeciążona. Wtedy łatwiej odzywają się stare nawyki, także komunikacyjne. Czasem czuję już zniechęcenie, bezradność, ale mimo tego wierzę, że jesteśmy na dobrej drodze. Przynajmniej kierunek już znamy, a to bardzo dużo.
Gdy zaczęłam słuchać córki aktywnie, od razu poczułyśmy zmianę w sposobie rozmowy. Przede wszystkim nie kończyły się ona kłótnią lub złością jednej ze stron. Po drugie, rozmowa stawała się głębsza, mogłam dotrzeć dalej do przyczyn jej zmartwień, a ona czuła ze jej słucham, nie pouczam, nie oceniam, nie moralizuję – tylko słucham. Gdy córka jest w silnych emocjach – wiem już że powinnam ją tylko aktywnie słuchać, aż upuści emocje – to daje naprawdę pozytywne rezultaty. Już kilka razy takie rozmowy zaskoczyły mnie, jak szybko pojawiła się zmiana, jak łatwe jest tak naprawdę takie słuchanie, a jakie pozytywne daje rezultaty dla obu stron. Przy okazji nauczyła patrzeć się na reakcje mojego dziecka jak na wierzchołek góry lodowej – wiem i wierzę, ze powód jest tak naprawdę głęboko ukryty i tak prawdę to nie chodzi np. o to, że córka nie lubi zajęć tanecznych (które od zawsze uwielbiała), tylko chodzi o relację rywalizacyjną z innymi dziewczynkami podczas zajęć. Ale do tego potrzebna była uwaga, aktywne słuchanie i czas poświęcony dziecku.
Tak, oczywiście. Kurs jest skonstruowany w taki sposób, że nie tylko mówi o tym, co niewłaściwe w komunikacji, ale pokazuje też sposoby na zmianę. Bardzo jasno i klarownie określane są elementy otwartej komunikacji, która ma na celu: wyrazić swoje uczucia, zadbać o swój obszar komfortu, ale przy okazji nie uderzać w rozmówcę, ani go nie ranić. Jednym słowem, aby obie strony wyszły z takiej rozmowy bez porażki.
Po kursie rozmawiałam o moim doświadczeniu z wieloma osobami z mojego otoczenia – nie wszyscy byli rodzicami, ale wiele z nich skarżyło się na różne problemy związane z komunikacją i kontaktem. W związku z tym mam taką refleksję, że jest to metoda dla każdego. Problemy między ludźmi a nawet całymi społecznościami zaczynają się już na poziomie rozmów. Nieważne czy to rodzic i dziecko, czy to sąsiedzi, czy tez szef i podwładny – efekt końcowy zwykle bywa taki sam. Jednakże widzę zasadność tego, że metoda jest przede wszystkim kierowana rodziców i uczy komunikacji z dzieckiem. Ponieważ wprowadzając „Gordona” do swojej rodziny, uczymy nasze dzieci takie sposobu komunikacji, kształtujemy w nich nowe nawyki komunikacyjne, właściwe wyrażanie emocji, dbanie o granice swoje i respektowanie cudzych, uczymy empatii i rozwiązywania problemów bez siły lub przegranych. A jeśli nauczymy tego naszych dzieci, to wychowujemy nowe pokolenie ludzi, którzy mogą lepiej i pokojowo komunikować się ze światem, a wiec będą kształtować nową rzeczywistość.
Miałam okazję pracować z wyjątkową grupą, bardzo zaangażowaną w pracę, refleksyjną, szczerą i samokrytyczną. Dlatego wspominam ten proces grupowy bardzo pozytywnie i był to moment mocno inspirujący do zmian. Pamiętam też że spotkania odbywały się w atmosferze wzajemnej akceptacji, a to ważne, gdy trzeba mówić o swoich brakach w kompetencjach wychowawczych lub porażkach na poletku rodzicielstwa. Na kursie było na to miejsce i odpowiedni klimat.
Jeśli chodzi o moją osobę, to założenie trafiło na odpowiedni grunt. Już od kilku lat, od kiedy moja córka jest coraz większa, a także gdy urodził się mój syn, czułam podskórnie, że jest we mnie niezgoda na stosowanie kar i nagród, że nie widzę ich skuteczności oprócz zastraszania lub przekupywania dziecka. Ale, jak wiele rodziców stosowałam je co jakiś czas, ponieważ nie wiedziałam co mogę zastosować „zamiast”. Myślę, że to problem wielu współczesnych rodziców. Coraz częściej chcą odejść od tradycyjnych sposobów wychowawczych, ale nie znają innego narzędzia wychowawczego i błądzą po omacku. Dlatego, gdy trafiłam na T.S.R. poczułam ulgę – w końcu wiem, że mogę zastosować cos innego, co działa, ale też jest spójne z moim systemem wartości, wychowuję dzieci w zgodzie ze sobą i swoimi przekonaniami. Teraz widze, że metoda Gordona uczy empatii, zrozumienia dla drugiej strony, szacunku. Kary i nagrody tresują, wymuszają odpowiednie zachowania, ale są stosowane z pozycji siły, z której nie chcę korzystać w relacji z moimi dziećmi. Jednak muszę przyznać, że nawyki dotyczące jarania i nagradzania s tak silne, wynikające z doświadczeń, praktyk naszych rodziców, ale i tego ze cały świat jest na zbudowany na systemie kar i nagród – ze trudno jest się przestawić.
Tak, ja już tego doświadczyłam. W pracy – z osobami dorosłymi, ale też i z dziećmi, podczas załatwiania spraw urzędowych, służbowych, z przyjaciółmi, na placu zabaw, wśród innych dzieci, w sklepach itp. Gdy zaczyna się myśleć poważnie o metodzie Gordona – zaczyna on pulsować w naszej krwi i jest chlebem powszednim. Dlatego wierzę, ze z biegiem czasu, nie będę musiała zastanawiać się nad swoimi komunikatami, pilnować się i wkładać tyle wysiłku w zmianę, ale że zacznę w pokojowy sposób kontaktować się z całym światem, ku satysfakcji jednej i drugiej strony.